Wspomnienie o Przytocznie…
W artykule „Co łączy Przytoczno i Oświęcim?” napisałem, że ta historia będzie mieć dalszy ciąg. Chwilę to trwało, więc aby specjalnie nie przedłużać proponuję po raz kolejny usłyszeć opowieść o Przytocznie, o miejscu, którego już nie ma. Istnieje tylko w pamięci ludzi, na kartach książek czy zdjęciach.
Od razu mogę zdradzić, że ten tekst poniżej to tylko 1. część opowieści p. Krystyny. Mogę też z dużą dozą pewności postawić tezy:
– że ta opowieść Was zaciekawi;
– że historia mojej znajomości z autorką (po części i Waszej znajomości poprzez te artykuły) jest niezwykle ważna i cenna dla mnie;
– że powinna być ważna dla Was; zainteresowanych losami naszego regionu, przypadkowych czytelników, mieszkańców i kiedyś związanych z tymi stronami.
Dlaczego? O tym na samym końcu artykułu…
Wspomnienie – «obraz przeszłości wywołany w pamięci; też: pamięć o tym, co było» – za stroną sjp.pwn.pl.
Każdy z nas ma jakieś wspomnienia, w miarę upływu lat jest ich coraz więcej. Część z nich zaciera się, inne nie wiedzieć dlaczego, mimo iż nie były przesadnie ważne pamiętamy bardzo dobrze. Kwestie psychologiczno i filozoficzne dotyczące wspomnień świadomie pominę. Dla mnie w takich historiach, które mogę czy to posłuchać czy przeczytać istotne jest w zasadzie wszystko – jak ktoś zapamiętał dane miejsce, osoby, czy sytuację, dlaczego to pamięta i jeszcze wiele innych. Po prostu wszystko w takiej historii jest ważne, z bardzo prostej przyczyny: takich historii nie jest wiele. W dzisiejszych czasach, w dobie wszechobecnej elektroniki „zapisywanie historii” człowieka czy określonego zdarzenia jest niezwykle proste. Przy nawet niedużym wysiłku możliwe jest w zasadzie nieprzerwane obserwowanie i zapisywanie czyjegoś życia, czy zdarzenia. Czy jednak o to właśnie nam chodzi?
Ile dałbym aby mieć relacje, zdjęcia czy opisy jakiegoś konkretnego wydarzenia? Każdy z Was pewnie ma jakieś wydarzenie, może nawet ze swojego życia, które chciałby lepiej poznać i zapamiętać. Niestety prawie zawsze jest to niemożliwe. Tym bardziej powinniśmy doceniać wspomnienia, choćby i krótkie.
Przeczytajcie jak autorka, p. Krystyna zapamiętała Przytoczno. Może wśród Was są też osoby, który chcą podzielić się wspomnieniami? Piszcie i opisujcie w komentarzach poniżej.
PRZYTOCZNO No. 1
W liście pana Mariusza z Przytoczna, pierwsze pytanie brzmi: ”Co Pani czuła kiedy otrzymała wiadomość ode mnie, czy było to dla Pani duże zaskoczenie? Czy wróciła Pani przy tej okazji do wspomnień związanych z Przytocznem?”
Bez wahana, odpowiadam – tak. Przytoczno to moje dzieciństwo i im jestem starsza, tym częściej wracam do wspomnień o nim — w rozmowach z przyjaciółmi, rozmyślaniach o wojnie, opowieściach, którym chętnie przysłuchują się moje wnuki, nawet we snach.
W 1992 roku kuzynki z Lublina zawiozły mnie z mężem do Przytoczna. Jechaliśmy bitą drogą, a po obu stronach ciągnęły się wiejskie zabudowania w niczym nie przypominające Przytoczna z moich wspomnień; aż do momentu, gdy pojawił się młyn! Przecież to w chatce obok niego mieszkała przez krótki czas, a potem umarła, moja babcia. Nie byłam na jej pogrzebie, bo Leszek, starszy brat, powiedział, że jestem za smarkata. To on organizował pogrzeb pod nieobecność ojca (w Oświęcimiu) i matki, która akurat miała w Warszawie bardzo ważne spotkanie w sprawie zwolnienia ojca z obozu. Dorzucił mi tylko na pocieszenie, że babci będzie lepiej w niebie niż tutaj.
Jadąc dalej, przypomniałam sobie, że z głównej drogi do dworu skręcało się w lewo. Wiedziałam, że dwór spalił się wkrótce po wojnie, że część ziemi rozparcelowano, a z części stworzono PGR. Wjechawszy na PGR-owski teren, nic jednak nie rozpoznawałam. Gdzie dawniej była stodoła, stajnie i obora stały nowe zabudowania i kręcili się obcy ludzie. Ale kobieta, zapytana o miejsce, gdzie kiedyś stał dwór, tylko na mnie popatrzyła i wykrzyknęła: „Krysia Serejska?” To była Fela, dawniej dworska pokojówka, teraz rencistka, pani Felicja Olszak. Powitanie było serdeczne i natychmiast posypały się pytania: kto żyje, kto już umarł, gdzie stał dwór, gdzie były stawy rybne, sad, którędy biegła leszczynowa alejka? Gdzie rosły maliny a gdzie szparagi? Którędy droga do przytockiego lasu, do którego biegało się przez już nieistniejący żydowski kirkut.
Mój mąż zrobił kilka pamiątkowych zdjęć i trzeba było jechać dalej, obiecawszy utrzymać nawiązany kontakt. Odtąd przez dobrych kilka lat wymieniałyśmy świąteczne życzenia, a raz pani Felicja przesłała mi swoją fotografię z dedykacją „Pamiętającej Krysi, Felicja”. W pamiętniku, który przechowuję do dziś, znajduję wpisy: „Na pamiątkę Krysi, piszę wierszyk mały. Od końca do końca, przez pamiętniki cały, Fela. 10/1944 r.” I drugi: „Pada deszczyk pada i rosi i rosi, Krysia do pamiętnika parę słówek prosi. Józefa”. I jeszcze trzeci: „Kto na wieczność pracuje, drogo czas szacuje. Bo kiedy czas ustanie, skończy się działanie. Miłej Krysi na pamiątkę, Lotka. Przytoczno 9/1944”.
Wtedy, po spotkaniu z Felą, pojechaliśmy jeszcze na cmentarz, gdzie kiedyś leżała moja babcia, dopóki Leszek nie przewiózł jej szczątków do rodzinnego grobu na warszawskie Powązki. Kwatera Kuszllów, w której podczas wojny pochowano pana Kazimierza, zamordowanego w18 grudnia 1942 roku przez leśnych bandytów (którzy udawali partyzantów, a nocą rabowali) i Andrzeja, jego najstarszego syna, poległego podczas jednej z ostatnich powstańczych bitew z Niemcami 24 lipca 1944 roku. Kwatera wyglądała na zapomnianą. W czasach reformy rolnej Kuszllom nie wolno było pojawiać się w okolicy. I wydaje mi się, że tego zakazu trzymają się dotąd. Czy ktoś we wsi o nich i ich grobie pamięta?
Życzenia świąteczne i sporadyczne wizyty wymieniam z siostrami Kuszell, ale nie zaczęłam od razu po wojnie. Dopóki żyła pani Maria i Antek — najmłodszy Kuszell, to moi rodzice utrzymywali kontakt „z Przytocznem”. Później Leszek, który miał wojennych przyjaciół również we wsi (pamiętam jednego, Heńka Brońka, który po wojnie bywał u nas w domu). Gdy ich wszystkich nie stało, ja zbliżyłam się do Kuszllówien. Najpierw korespondowałam z Helusią — najstarszą i jedyną niepracującą, bo kaleką od czasu tragicznego wypadku przy konstrukcji któregoś z folwarcznych zabudowań w 1941 roku. Ilekroć byłam w Warszawie odwiedzałam je w mieszkaniu Kasi, przy Marszałkowskiej róg Wspólnej, a ostatnio na Lwowskiej. W roku dwutysięcznym przedstawiłam siostrom mego męża i wnuki. Spotkaniom zawsze towarzyszyły wspomnienia. Ku mojemu zdziwieniu, nie wyczuwałam w nich śladu goryczy czy skargi na los, który tak surowo potraktował rodzinę Kuszllów. Zawsze skromne, pogodne i pobożne, żyją w swoim świecie, który jakby ignorował i „dworską” przeszłość i PRL-owską teraźniejszość. Wszystkie siostry i Antek pokończyli wyższe studia, choć nie było to proste, bo pochodzenie społeczne liczyło się wtedy przy przyjmowaniu na uniwersytety. Widocznie przeważyły wybitne zdolności Kuszllów, a może i dyskretna pomoc wdzięcznych za pomoc podczas okupacji przyjaciół. Wszystkie siostry i Antek, póki żył, pracowali i byli aktywni w Kościele, ale tylko jedna, Basia, wyszła za mąż i ma dzieci i wnuki. Helusia, przywiązana do inwalidzkiego wózka, do dziś rzeźbi w glinie kolorowe scenki biblijne. Jedna z nich wisi w mojej sypialni. Kiedy ostatniego lata będąc w Warszawie, siedziałam przy podwieczorkowym stole z czterema siostrami Kuszell, naszło mnie wspomnienie długiego stołu jadalnego w Przytocznie. Siadało do niego nie raz i dwadzieścia osób, a ja uważnie przyglądałam się gościom, starając usłyszeć strzępy rozmów dorosłych i ze strachem myśląc, co dziś trzeba będzie zjeść (nie lubiłam wiejskiego jedzenia) do ostatniego kęsa, „bo jest wojna i nie wolno grymasić”.
Krystyna Serejska Olszer
Wiecie już dlaczego?…
Ciąg dalszy nastąpi – zapraszam jeszcze w tym tygodniu.
Dodaj komentarz