Święta Bożego Narodzenia w Przytocznie.
Mimo, iż Święta Bożego Narodzenia prawie za nami, pozostańmy jeszcze chwilę myślami przy tych dniach, a to za sprawą pewnej opowieści…
Po raz kolejny otrzymałem od Pani Krystyny list, a w nim wiele ciekawych informacji. Są to wspomnienia dni, które minęły. Ich obraz pozostał tylko w postaci często fragmentarycznych opowieści, składających się w całość pod wpływem wspomnień, niewielkich wydarzeń będących częścią obecnego życia, czy też w zwykłych rozmowach.
Są to też wspomnienia o chwilach, które pozostały, o czasach dzieciństwa, które mimo, iż nie było w istocie beztroskie wspomina się z sentymentem, o przyjaciołach, których nie ma ale i o tych, którzy ciągle przecież sprawiają, iż karty wspomnień o „przytockich” czasach zapełniają się na nowo…
Zapraszam.
Boże Narodzenie w przytockim dworze na całe życie pozostało dla mnie wzorcem. Tak właśnie powinno się je obchodzić pod każdą szerokością geograficzną – w Łodzi, Warszawie czy Nowym Jorku. Każdego roku pamięć przywodzi mi te święta: zamknięte szczelnie drzwi do salonu, do którego nie wolno zaglądać nawet przez szparkę. Nerwowa krzątanina domowników, zapachy wigilijnych potraw z kuchni, oczekiwanie…. Wreszcie pierwsza gwiazdka i podwójne drzwi otwierają się szeroko. Choinka! Pod sam sufit, a na niej kolorowe łańcuchy, kunsztownie splatane gwiazdki, bombki i inne cacka, wszystko robione ręcznie w długie zimowe wieczory pod artystycznym okiem pani Marii Kuszllowej. Choinkę oświetlają prawdziwe świeczki ze stearyny w metalowych obsadkach. Trzeba uważać, żeby się nie zapaliła! A pod choinką – prezenty! Po jednym dla każdego, w skromnych opakowaniach, ale jakże tajemnicze i wyczekiwane. Dla mnie książka — „Robinson Crusoe”! Będę go czytać przez następne pół roku. Dla Antka drewniana strzelba. Musiał przez wiele tygodni „wysiadywać” ją, jak kwoka, na koszu pełnym jabłek. Mój brat uważał, że to głupi pomysł, że zrobili z niego idiotę, ale ja mu zazdrościłam. Dzielenie się opłatkiem, życzenia (zakończenia wojny!), tradycyjna postna kolacja z barszczem, rybą i makowcem. Nie lubiłam wigilijnych potraw, więc dla mnie była to najmniej atrakcyjna część wieczerzy. Za to potem – kolędy. We wczesnych latach, przed aresztowaniami i wywózkami, pan Tadeusz Nieśpiałowski przygrywał na skrzypkach, panna Zofia Konicówna (siostra pani Marii) grała na fortepianie, a wszyscy domownicy z kuchnią i pokojówkami włącznie śpiewali „Jezus malusieńki,” „Bóg się rodzi,” „Przybieżeli do Betlejem pasterze”. Kolędowanie ciągnęło się długo w noc. Rano — wyjazd do kościoła w Łysobykach. Ta nazwa do dziś pobudza moją wyobraźnię, zwłaszcza z dodatkiem „nad Wieprzem”. Szkoda, że zmieniono ją na eleganckie, ale pospolite Jeziorzany. Pamiętam jak lata później, podczas studenckich spływów kajakowych zachwycały nas takie nazwy miejscowości jak Sworne Gacie czy Mącikały, z których zawsze wysyłało się kartki z wakacyjnymi pozdrowieniami. Żal mi staropolskich nazw, nazwisk i słów, które wymogi współczesnego życia rugują z naszej mowy.
Podczas Wigilii czy sylwestrowej nocy zjawiali się przeróżni goście, na których zawsze czekały przygotowane talerze i najlepsze życzenia. Bywał z nimi Andrzej Kuszell, który większość wojny spędzi w partyzantce. Brudni i głodni chłopcy z lasu szybko zaspakajali wilcze apetyty i rzucali się na byle czyje łóżka, by choć chwilę normalnie się przespać. Zostawiali po sobie zapach lasu, brudną pościel i wszy, które były jedną z wojennych plag. Dorośli do wczesnych godzin porannych czekali na te wizyty z jedzeniem, lekarstwami i innymi darami, albo z okupem dla bandytów również napadających dwór nocą. Bandytów bardzo się bałam od kiedy, przetrząsając nasz pokój w poszukiwaniu pieniędzy, rozpruli brzuch mojej lalce węsząc ukryte w nim skarby. Gdy w późniejszych latach we dworze stacjonował oddział Kozaków, których Niemcy osadzili rzekomo dla zabezpieczenie go przed napadami, hojnie częstowano ich wódką, która skutecznie absorbowała uwagę i pozwalała wymknąć się innym nocnym gościom. Pamiętam ich piękne dumki kozackie, które nocami rozbrzmiewały tęsknotą za odległą Ukrainą, Donem i życiem na połoninach.
Krystyna Serejska.
Dodaj komentarz